sobota, 7 stycznia 2012

Niedzielny klub filozoficzny - Alexander McCall Smith

1.2
2.01.2012 - 8.01.2012
Tydzień pierwszy


Alexander McCall Smith - Niedzielny klub filozoficzny
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Rok wydania 2005
ISBN 83-7469-005-4
Seria Z Fotelem
Ilość stron 232
Autora tejże powieści znają wszyscy, oprócz mnie. Stoją u mnie od jakiegoś czasu na półce jego książki, ale wciąż odpychane na później. Nie wiem, dlaczego akurat ta powieść na dzień dobry. Ot, tak, wpadła mi w ręce i przeczytałam. Z przyjemnością. "Kryminały" lubię, bez przesady, ale czytanie ich, szczególnie tych tradycyjnie skonstruowanych, nie sprawia mi przykrości. I do tego filozofia. Nie jest to kryminał w całym tego słowa znaczeniu, a i nie jest to rozprawa filozoficzna na temat etyki, choć w niej dużo etycznych wywodów. 
Bohaterka powieści Isabel Dalhousie jest świadkiem tragicznego wydarzenia, do którego dochodzi w sali koncertowej Usher Hall. Z balkonu spada młody człowiek i ginie na miejscu. 
Rzecz dzieje się w Edynburgu. Isabel - dama w każdym calu, z wykształcenia filozof, niezależna finansowo, singielka, redaktorka "Przeglądu Etyki Stosowanej",erudytka, miłośniczka krzyżówek, nie bardzo wierzy w nieszczęśliwy wypadek, ani samobójstwo. Wrodzona dociekliwość, której bliżej raczej do wścibstwa, każe jej dążyć tropem osób związanych z człowiekiem, który zginął. Tropi skutecznie, choć momentami sprawa zdaje się być przegrana. Koniec końców - zabójca zostaje odkryty. Bo jakże inaczej?  
Ale nie tylko śledztwo stanowi treść powieści. I filozofii tu moc - rozważania na temat moralności, etyki, jak wcześniej rzekłam. Stąd tytuł książki - Niedzielny klub filozoficzny. Do spotkania członków klubu nigdy w powieści nie dochodzi, ale czy to przypadkiem nie my,czytelnicy jesteśmy członkami owego klubu, a autor, w osobie głównej bohaterki, nie podrzuca zagadnień filozoficznych do przemyślenia?  


Z różnymi ocenami dotyczącymi książki się spotykałam, mnie czytało się dobrze i parafrazując Gombrowicza powiem:
Koniec i bomba, a kto nie czytał, ten trąba


I jeszcze jedno zdanko. 
Ta Isabel to nie dama, jak sugeruje autor, a zwykły wścibski babsztyl, ot co! (ale sympatyczny)


Baza recenzji Syndykatu ZwB 

wtorek, 3 stycznia 2012

Z półki

Nowy rok, nowe wyzwania czytelnicze - tym razem Z półki. Zainteresowanych odsyłam na blog Wrota Wyobraźni, by poznać zasady wyzwania, a nieskomplikowane są, wystarczy wybrać sobie poziom i czytać to, co zalega na naszych półkach. Wybrałam asekurancko poziom drugi: 6-10 "półkowników" do przeczytania w ciągu roku . Pomyślałam sobie, że jedna książka miesięcznie, to będzie akurat, ale teraz myślę, że to śmieszne. Powinnam wybrać poziom 4 i czytać w miesiącu dwie książki, ale i tak jak na moje zbiory to mało. Powinnam czytać książkę dziennie, a i to nie wyczerpałoby moich zapasów czytelniczych, bo oprócz tej półki namacalnej, realnej jest i półka wirtualna w czytniku. Po prawdzie, na pomysł odnotowywania osobnego dzieł zalegających moje prywatne zbiory, wpadłam w ubiegłym roku około maja, zakładka nazywała się Półka, dziś zmieniłam jej nazwę na tytuł z wyzwania, ale książki przeczytane w ubiegłym roku pozostawiłam ku pamięci.
Cóż, a teraz,  miast marudzić, do dzieła!

A na nocnym stoliku: Chicken Street


poniedziałek, 2 stycznia 2012

Świat według reportera. Szwecja - Piotr Kraśko

1.1
2.01.2012 - 8.01.2012
Tydzień pierwszy

Piotr Kraśko - Świat według reportera. Szwecja
Wydawnictwo National Geographic
Rok wydania - cop. 2011
ISBN 978-83-7596-252-1
Ilość stron - 93 s.

To druga z książek Kraśki na mojej liście i choć mnie uprzedzano, że mało w niej ciekawostek, a dużo marudzenia o dworze szwedzkim, książkę przeczytałam z niekłamaną przyjemnością. Okazało się, że ciekawostek dość, a historia monarchii jest naprawdę ciekawa. Może nie monarchii, ale pewnego napoleońskiego marszałka, który to, ni z gruszki, ni z pietruszki, z dnia na dzień został królem Szwecji i założycielem
dynastii szwedzkiej, choć pochodzenie miał zupełnie nie szlacheckie.
Co do pozostałych ciekawostek szwedzkich. Że tak powiem, jest ich co niemiara, a poza tym wszelakiej różnorodności ( kulinaria, muzyka, społeczeństwo-bezpieczeństwo), z których to najbardziej zafascynowały mnie śledzie, co to śmierdzą jak sto diabłów i sposób na zamykanie mieszkania - podpieranie drzwi miotłą. Co kraj to obyczaj, co kraj to zaufanie, które jakoś w czasach globalizacji, mieszania się kultur, topnieje. Po zamachu na Olafa Palmego w Szwecji czy masakrze  na wyspie Utoya w Norwegii, Skandynawowie zapewne drzwi miotłą już nie podpierają. A szkoda, bo to piękny zwyczaj, bo pod nieobecność gospodarzy można było wpaść i zrobić sobie ciepłej herbatki.

I jeszcze słówko na koniec. Niewielka to książka, taka akurat do kieszeni. Napisana niewydumanym, ładnym językiem, interesująca opowiastka, o tym co u Szwedów w trawie piszczy. Zapewne, z serii kraśkowych książek, u mnie nie ostatnia.


niedziela, 1 stycznia 2012

Coś się kończy, coś zaczyna

Ale nie o Sapkowskim będzie.
Koniec starego roku czy początek nowego, to pora na podsumowania. Dziś zastanawiałam się: dlaczego? Jest to jakaś cezura, która zmusza do zastanowienia nad tym, co za nami, chociaż jakoś zbytnio się nie zastanawiałam nad minionym rokiem, odpowiednich postanowień na nowy rok też nie poczyniłam, ale w listę przeczytanych w ubiegłym roku książek, zajrzałam. Chciałam wybrać te najlepsze, ale jakoś nie wyszło. Przejrzałam miesiąc po miesiącu i w końcu doszłam do wniosku, że jednak chyba najbardziej przypadły mi do gustu książki, o których pomyślałam przed analizą listy: "Domek trzech kotów" Marka Nowakowskiego i "Gesty" Ignacego Karpowicza. Ale to wiem od dłuższego czasu. Koty lubię, towarzyszą mi w każdej minucie, w najmniej nieoczekiwanych sytuacjach. Krecia namolnie sterczy w zlewozmywaku podczas zmywania garów. Nie przeszkadza jej woda lecąca na głowę. Dziwne to zwierzaki. Stąd miłość do kocich książek, a było ich trochę. Najbardziej ciepła, to "Domek" właśnie, a najbardziej dziwna kocia to "Wędrówka Murriego" Ilji Bojaszowa. Dlaczego dziwna? Bo koty zawsze kojarzą się sympatycznie, a bośniacki kocur z "Wędrówki" to cwaniak, nic z sympatycznego kiciusia. Ale książkę przeczytałam z przyjemnością. No ba, wszystkie książki czytało mi się przyjemnie. szczególnie zaś dwie wymienione na początku. "Gesty" - najbardziej zaskakująca, wszystkiego bym się spodziewała, ale nie takiego zakończenia. Ostatni rozdział zaczynałam dwa razy, by w końcu zrozumieć, skąd ta zmiana narratora. Nie wiem, czy przeczytam coś jeszcze Karpowicza. Dlaczego? Boję się, by książki następne, wybrane przeze mnie, nie były gorsze. Chcę Karpowicza wielbić za "Gesty".
I tyle. Co w Nowym Roku? Nic, a w zasadzie to samo co w starym, żadnych zmian, bo dobrze mi z tym co mam.
Czego i Wam życzę

wtorek, 20 grudnia 2011

Dzień w książkach

Wypatrzyłam u Lirael zabawę i postanowiłam spróbować.






Zaczęłam dzień w „kuchni Jerzego Knappe”
W drodze do pracy zobaczyłam głupiego Maciusia
i przeszłam obok - ulicą Nadbrzeżną
żeby uniknąć hańby
ale oczywiście zatrzymałam się przy kobiecie na kamieniu
W biurze szef powiedział: „Przyślę pani list i klucz”
i zlecił mi zbadanie domku trzech kotów
W czasie obiadu z Baltazarem i Sonieczką 
zauważyłam kota, który jadał wełnę
pod British Museum (które) w posadach drżało
Potem wróciłam do swojego biurka - magicznego miejsca.
Następnie, w drodze do domu, kupiłam tysiąc kulek
ponieważ mam nakarmić wilki.
Przygotowując się do snu, wzięłam piąte dziecko
i uczyłam się, jak mówić nie
zanim powiedziałam dobranoc kotu, który się włączał i wyłączał


Dopisek:
Knappa czytam z doskoku zważywszy, że to jednak nie beletrystyka, literatura faktu czy inne czytadło a po prostu książka kucharska - książka kucharska napisana z jajem, a więc do czytania i gotowania. Mam nadzieję, że za jakiś czas poświęcę jej więcej miejsca. 
I słówko jeszcze, dzisiejsza zabawa fantastyczna, trochę pogłówkować trzeba.

wtorek, 8 listopada 2011

James Herriot czyli szaleństwa książkowe

Kiedyś tam, a w zasadzie w okolicach maja trafiłam do internetowej księgarni Matras i wpadłam jak śliwka w kompot "Cuś tanio i elegancko", kiedy po księgarniach ceny oscylujące w okolicy "pięćdziesiątki"  Ba, można nawet było uniknąć kosztów przesyłki Zamówiłam książek bez liku, dziecię zadeklarowało się, że książki zamówione w naziemnym Matrasie na Osowej odbierze i przy okazji "do dom" przywiezie.Tak też się stało, ale co ma Herriot do wiatraka? No ma, bo w zestawie zamówionych dzieł i książka Herriota się znalazła - książka "Jeśli tylko potrafiłyby mówić". Herriota, a raczej jego dzieła znałam z ... tv, z serialu, który namolnie oglądałam w zamierzchłych czasach, ale do książek jakoś mi nie po drodze było, ale zawsze przeczytać chciałam
 No ale gdzie tu szaleństwo? Będzie i szaleństwo Jak co dzień i dziś, zajrzałam na Fintę, a tam Herriot, a nawet trzy  Zamówiłam, z punktów się wypłukałam i czekam na listonosza. Od dziś miałam o zwierzaczkach czytać, ale na spacerze będąc, do księgarni zajrzałam. Z książką wyszłam - "Łuny nad jeziorami. Agonia Prus Wschodnich" Leszka Adamczewskiego, bo jak nie znać książki tej na Prusiech Wschodnich mieszkając.
Przede mną dwie książki i rozterka: osiołkowi w żłoby dano...


niedziela, 9 października 2011

Gesty - Ignacy Karpowicz

41.57
03.10.2011- 09.10.2011

Tydzień czterdziesty pierwszy

Ignacy Karpowicz - Gesty
Wydawnictwo Literackie
Rok wydania - 2008
ISBN 978-83-08-04260-1
Ilość stron - 260

Nazwisko Ignacego Karpowicza jakoś mi zawsze umykało. Nie umknęły jego "Balladyny i romanse" kiedy to otrzymały Paszport Polityki. Nie umknęły - w sensie zauważenia, bo do książki jeszcze nie dotarłam, szczerze przyznam, że liczyłam na bibliotekę i "narody bratnich krajów". Przeliczyłam się. W bibliotece mieli tylko egzemplarz "Gestów", który wędrował od czytelnika do czytelnika, aż w końcu trafił do mnie. Do lektury zabierałam się średnio entuzjastycznie. Zawsze wolę czytać to, na co mam ochotę, a nie to, co trafia do mnie z "braku laku". Brak laku okazał się strzałem w dziesiątkę i choć lektura "Gestów" zajęła mi czas jakiś, śmiało mogę stwierdzić, że to jedna z lepszych książek, jakie ostatnio czytałam. Wiem, zaczynam od końca, ale treści opowiadać nie będę. Może powiem, że cały czas zastanawiałam się, ile Ignaca Karpowicza w głównym bohaterze - Grześku, ile mnie w Grześku, ile jego matki - w mojej i skąd taka umiejętność obserwacji? Każdy coś z siebie znajdzie w tej książce, znajdzie swoją zupę pomidorową z makaronem, a może z ryżem. Czytałam powoli, bo i po co się śpieszyć, kiedy język leciutki jak piórko, dowcipny, choć o sprawach trudnych i zupełnie poważnych, ba, tragicznych nawet autor rozprawiał. Przyjemności czytelnicze należy dozować. Dozowałam. I chyba mi żal, że to już, po wszystkim.
Nie umiem pisać, o czymś, co mnie zachwyca. Nie znoszę wielkich napuszonych słów, zachłystywania się "ochami", powiem więc krótko i prosto: fajna książka, taka zwyczajnie fajna!