Nie śledziłam nigdy poglądów pana Łysiaka, bo i po co. Pamiętam jak zachłystywałam się pierwszymi książkami tego autora i było mi ganz egal czy Łysiak jest na prawo, czy lewo, a może pośrodku. Do dziś pamiętam "Asfaltowy saloon" czy "Cesarski poker" i wiele innych książek wydanych w czasach radosnego komunizmu. Nie wiem, co mnie podkusiło, by sięgnąć po felieton "Kulturalni". Dostało się tam wszystkim:
- pederaście Biedroniowi*,
- ekspertom od uzbrojenia,
- antypisowcowi-salonowcowi-kryptolewakowi Tomaszowi Lisowi za książkę, którą Łysiak określa jako wymądrzalski bulgot pseudointeligenta (Całe szczęście, że książki Lisa nie czytałam, bo nie daj Boże spodobałaby mi się i co?Na głąba bym wyszła)
- potem jeszcze była Gazeta Wyborcza
- ambona z Dziwiszem
- kapuś Maciej Damięcki
- koleś kapusia Daniel Olbrychski, komediant jęczący i przewracający oczami, do którego publicznych bełkotów opinia publiczna zdążyła się przyzwyczaić - słowem bucowaty aktor.
A potem był jeszcze sejm, Rokita, Tusk, Schetyna. Ale zainteresowanych odsyłam do tekstu, krąży sobie w cyberprzestrzeni.
I niech by to sobie wszystko było, ale język pana Łysiaka mało literacki i teraz wiem, dlaczego nie czytam Gazety Polskiej. W zasadzie ograniczam się do książek. Telewizję takoż mijam z daleka, a tu masz ci babo, musiałam się potknąć o Bla-bla. Rozbolała mnie głowa, ciśnienie skoczyło.
A zawsze sobie powtarzam: Polityki wystrzegaj się jak zarazy. Amen.
* określenia bohaterów notki żywcem zerżnięte z felietonu Waldemara Łysiaka