5.9
24.01.2011 - 30.01.2011
Tydzień piąty
Betty MacDonald - Jajko i ja
Wydawnictwo: CiS
Rok wydania: 2009
ISBN 788385458265
Na recenzję książki natknęłam się na jednym z blogów i natychmiast postanowiłam książkę kupić. Chyba sprowadzała mi to zaprzyjaźnina księgarnia w moim mieście. Tyle książek kupuję, że przestałam pamiętać: gdzie, co i za ile. W każdym razie książka trochę na półce odstała i stałaby jeszcze trochę, gdyby nie wyzwanie czytelnicze Papierowy Zwierzyniec. I ja w ramach tegoż postanowiłam wziąć się za ... kury. Rzadko przecież pisze się ksiązki o kurach, w ogóle rzadko się je wspomina. Oprócz Betty MacDonald o kurze napomknął chyba tylko ks. Jan Twardowski: Kura to brzydki ptak, ale święty, bo jak chodzi to stawia krzyżyki.
Nie wiedziałam, jak dużo tego zwierzęcia będzie w książce Betty M., ale na okładce z przodu było osiem kur , z tyłu jedna to już dziewięć, więc czy to nie jest książka o zwierzętach? Otóż nie, a w zasadzie nie do końca "nie", ale po kolei. Autorka Betty MacDonald po praniu mózgu, które to poczyniła jej własna rodzona matka, uważa, że mężczyzna powinien robić to co lubi. I kiedy jej rodzony mąż zaczyna marzyć o kurzej fermie, Betty nie waha się ani chwili, podąża za mężem, by swój los związać z kurami. I tu zaczyna się piekło. Praca fizyczna przy zwierzakach, budowie, w ogrodzie, a to wszystko w prymitywnych warunkach - bez wody, prądu, daleko od Boga i ludzi. Ale nie jest to książka, że tylko siąść i płakać, jeżeli płakać to ze śmiechu. Po prawdzie ze śmiechu nie umarłam, bo było nie tylko śmieszno ale i straszno. Oj dostało się sąsiadom, dostało. Nic dziwnego, że po publikacji książki ciągano autorkę po sądach. No ale gdzie te kury? Kury są, są cały czas w tle książki, uważny czytelnik z informacji przemycanych w treść, mógłby od biedy swoją kurzęcą fermę założyć, jeśli by kury po lekturze tejże ksiązki pokochał, a wątpię, bo autorka swoją opinię o kurze precyzuje tak:
Co mnie przeraża u kur, to brak jakiegokolwiek odzewu z ich strony. Człowiek włoży serce w ich wychowanie i wszystko, czego może oczekiwać, to gdaknięcie. Kota można pogłaskać, psa popieścić, na koniu pojeździć, a kurę można tylko zjeść.
Srodze kury bohaterce nadojadły, bo świętości zauważonej przez ks. Jana, nie dostrzega. Ale i ja czytając zmagania Betty ze zwierzyńcem (kury, krowy, świnie, kaczki i psy i koty) i z przyrodą, która rytm życia wystukiwała, nigdy w życiu i za żadne kury tj. pieniądze, takiego znoju bym nie zniosła.
No cóż, czytać? Czytać, oczywiście! Tylko może rozglądnąć się za innym wydaniem. CIS wydaniem z roku 2009 dało plamę, pozjadane literki, spacje poczwórne - dziury w tekście, poprzenoszone pojedyńcze literki do następnego wiersza i na koniec rodzyneczek: przypisy. Pan Jan Gondowicz strony do przypisów wziął z sufitu, nijak się one mają do tekstu. Nie zaglądałabym w przypisy, ale jak trafiam na stronie 209 na słowo eggnog, to muszę sprawdzić cóż to takie? Szukam w przypisach, ale tam strona 209 nie ujęta. Zatem jadąc palcem po słupku znajduję w końcu eggnoga - z przypisaną stroną 220. Nie znoszę niechlujstwa i takie drobiazgi są w stanie obrzydzić mi przyjemność czytania, nawet gdyby to była książka najlepsza, ba "nobliwa" nawet.
I na koniec... w czołówce blogu zamieściłam cytat, który przewrotnie zmieniłam dla własnych potrzeb. W oryginale brzmiał tak: czytanie było tu oznaką lenistwa, pychy i moralnego upadku. Przepraszam autorkę, bo "toto" u góry sugeruje, że to właśnie autorka czytanie ma w nijakim poważaniu.
Czytać ksiązkę czy nie czytać? Kto chce, niech czyta, ale dla mnie nie będzie to książka najlepsza w roku 2011
(Wypowiedź ks Jana Twardowskiego o świętości kury pochodzi z książki Jana Strzałki: O psach, kotach i aniołach)
Suma przeczytanych stron: 2001 + 270 = 2271
(opublikowane - biblionetka)
24.01.2011 - 30.01.2011
Tydzień piąty
Betty MacDonald - Jajko i ja
Wydawnictwo: CiS
Rok wydania: 2009
ISBN 788385458265
Na recenzję książki natknęłam się na jednym z blogów i natychmiast postanowiłam książkę kupić. Chyba sprowadzała mi to zaprzyjaźnina księgarnia w moim mieście. Tyle książek kupuję, że przestałam pamiętać: gdzie, co i za ile. W każdym razie książka trochę na półce odstała i stałaby jeszcze trochę, gdyby nie wyzwanie czytelnicze Papierowy Zwierzyniec. I ja w ramach tegoż postanowiłam wziąć się za ... kury. Rzadko przecież pisze się ksiązki o kurach, w ogóle rzadko się je wspomina. Oprócz Betty MacDonald o kurze napomknął chyba tylko ks. Jan Twardowski: Kura to brzydki ptak, ale święty, bo jak chodzi to stawia krzyżyki.
Nie wiedziałam, jak dużo tego zwierzęcia będzie w książce Betty M., ale na okładce z przodu było osiem kur , z tyłu jedna to już dziewięć, więc czy to nie jest książka o zwierzętach? Otóż nie, a w zasadzie nie do końca "nie", ale po kolei. Autorka Betty MacDonald po praniu mózgu, które to poczyniła jej własna rodzona matka, uważa, że mężczyzna powinien robić to co lubi. I kiedy jej rodzony mąż zaczyna marzyć o kurzej fermie, Betty nie waha się ani chwili, podąża za mężem, by swój los związać z kurami. I tu zaczyna się piekło. Praca fizyczna przy zwierzakach, budowie, w ogrodzie, a to wszystko w prymitywnych warunkach - bez wody, prądu, daleko od Boga i ludzi. Ale nie jest to książka, że tylko siąść i płakać, jeżeli płakać to ze śmiechu. Po prawdzie ze śmiechu nie umarłam, bo było nie tylko śmieszno ale i straszno. Oj dostało się sąsiadom, dostało. Nic dziwnego, że po publikacji książki ciągano autorkę po sądach. No ale gdzie te kury? Kury są, są cały czas w tle książki, uważny czytelnik z informacji przemycanych w treść, mógłby od biedy swoją kurzęcą fermę założyć, jeśli by kury po lekturze tejże ksiązki pokochał, a wątpię, bo autorka swoją opinię o kurze precyzuje tak:
Co mnie przeraża u kur, to brak jakiegokolwiek odzewu z ich strony. Człowiek włoży serce w ich wychowanie i wszystko, czego może oczekiwać, to gdaknięcie. Kota można pogłaskać, psa popieścić, na koniu pojeździć, a kurę można tylko zjeść.
Srodze kury bohaterce nadojadły, bo świętości zauważonej przez ks. Jana, nie dostrzega. Ale i ja czytając zmagania Betty ze zwierzyńcem (kury, krowy, świnie, kaczki i psy i koty) i z przyrodą, która rytm życia wystukiwała, nigdy w życiu i za żadne kury tj. pieniądze, takiego znoju bym nie zniosła.
No cóż, czytać? Czytać, oczywiście! Tylko może rozglądnąć się za innym wydaniem. CIS wydaniem z roku 2009 dało plamę, pozjadane literki, spacje poczwórne - dziury w tekście, poprzenoszone pojedyńcze literki do następnego wiersza i na koniec rodzyneczek: przypisy. Pan Jan Gondowicz strony do przypisów wziął z sufitu, nijak się one mają do tekstu. Nie zaglądałabym w przypisy, ale jak trafiam na stronie 209 na słowo eggnog, to muszę sprawdzić cóż to takie? Szukam w przypisach, ale tam strona 209 nie ujęta. Zatem jadąc palcem po słupku znajduję w końcu eggnoga - z przypisaną stroną 220. Nie znoszę niechlujstwa i takie drobiazgi są w stanie obrzydzić mi przyjemność czytania, nawet gdyby to była książka najlepsza, ba "nobliwa" nawet.
I na koniec... w czołówce blogu zamieściłam cytat, który przewrotnie zmieniłam dla własnych potrzeb. W oryginale brzmiał tak: czytanie było tu oznaką lenistwa, pychy i moralnego upadku. Przepraszam autorkę, bo "toto" u góry sugeruje, że to właśnie autorka czytanie ma w nijakim poważaniu.
Czytać ksiązkę czy nie czytać? Kto chce, niech czyta, ale dla mnie nie będzie to książka najlepsza w roku 2011
(Wypowiedź ks Jana Twardowskiego o świętości kury pochodzi z książki Jana Strzałki: O psach, kotach i aniołach)
Suma przeczytanych stron: 2001 + 270 = 2271
(opublikowane - biblionetka)
Jeśli trafię na nią to przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńTa książka pojawia się na zagadkach literackich u pani Musierowicz. Jestem jej ciekawa.
OdpowiedzUsuń