poniedziałek, 12 grudnia 2016

Próbuję się zmotywować do pisania

Chyba najlepszą taką motywacją jest udział w wyzwaniu. Wyzwanie krótkodystansowe, więc może wytrwam. W końcu czytam, może w tym roku nie za wiele, ale jednak coś. Na blogu "Cząstka mnie" znalazłam takie oto wyzwanie, które niewiele ode mnie wymaga. Mam tylko czytać i oby jak najwięcej. Mnie, zasypanej książkami do przeczytania, taka forma odpowiada. Dostosowywanie się do rzucanych w różnych wyzwaniach haseł przekracza moje możliwości fizyczne do przekopywania się przez sterty książek upychanych gdzie bądź. Pewnie daleko mi do Marii Janion, ale mam podobnie. Książki na parapecie, pod parapetem, na komodzie, za komodą, na krzesłach i stu różnych półkach. No więc startuję, nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni. Jakby ktoś miał ochotę się zmotywować,  to szczegóły na blogu "Cząstka mnie"



wtorek, 6 grudnia 2016

Kot w reklamówce czyli dzieje pewnego nieszczęśliwego kurczaka

Małomówny i rodzina
Małgorzata Musierowicz
Łódź, Akapit Press, brak roku wydania
256 s.

Przez Jeżycjadę nigdy nie przebrnęłam. Nie, żebym miała jakieś opory, zwyczajnie nie było okazji. Kiedyś z obowiązku zawodowego przeczytałam "Noelkę", z której zapamiętałam Rumunów żebrzących na ulicach. Nie pamiętałam jednak tytułu, który przypomniała mi Czajka i pod której wpływem zamówiłam książki Małgorzaty Musierowicz. Jak wspominałam, do zgłębienia tegoż cyklu przymierzałam się kilkakroć, ale jakoś nie wychodziło. Biblioteki nie posiadały w całości Jeżycjady, a jeśli już, to poszczególne tomy przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy. Pamiętam proponowaną mi przez Panią Bibliotekarkę "Szóstą klepkę". Wtedy jeszcze "Małomówny" nie wchodził w skład cyklu. "Klepka" była w totalnym rozkładzie. Coś takiego trudno nawet znaleźć w składzie makulatury. W każdym razie nie wzięłam, a zapał czytelniczy odpłynął w niebyt.


No więc, jak się rzekło, pod wpływem Czajki zamówiłam książki. Na razie trzy tomy. Zawsze zdążę dokupić. Dotarły wczoraj, a ja jestem właśnie po lekturze tomu zerowego "Małomówny i rodzina". Powieść sympatyczna, dowcipna, z wątkiem sensacyjnym, ale... Wszystko byłoby ok, gdyby nie Małomówny vel Franek, a raczej jego właścicielka Monisia vel Rzodkiew. Rzodkiew ratuje z opresji Franusia, bo tenże miał stanowić podstawę rodzinnego obiadu. Nie wiem, czy na miejscu kury (Franek okazał się być dziewczyną) byłabym zadowolona. Monisia ciąga ze sobą nieszczęsną kurę na smyczy z szalika, ściska z miłości, aż kurczakowi oczy wychodzą na wierzch, ciągnie za sobą w różne miejsca. Żywa maskotka. Wątek Franka przyćmił mi wszystko, co w książce pozytywne. Nie do śmiechu mi było, bo oto niedawno dostałam telefon od jednej z wolontariuszek Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami:.

- Jadę odebrać z adopcji Antosia (kocurek)*
- A czemuż to, co się stało? - dopytuję.
- Zadzwoniła do mnie pani i prosiła, by kota zabrać, bo jej dziecko nosi, go w reklamówce. - odpowiada

Franek noszony w reklamówce nie był, ale może wtedy reklamówek nie było, bowiem pierwsza wersja Małomównego powstała w roku 1974. Książce daję minus za tę kurę w reklamówce. Niejedno dziecię po przeczytaniu książki zechce mieć kurę na własność. Idą święta. Niech ta kura nie znajdzie się przypadkiem pod choinką, Czego sobie i zwierzakom różnej maści życzę.

-----------------------------------------
* Imię zminione