środa, 5 września 2012

Przechodzimur - Marcel Ayme

36.62
Tydzień trzydziesty szósty
03.09.2012 - 09.09.2012    

Marcel Ayme - Przechodzimur
Seria Koliber; 52
Wydawnictwo Książka i Wiedza
Rok wydania 1979
Ilość stron 223


Na początek chciałoby się rzec: głową muru nie przebijesz. Całe lata książka stała na półce, a ja jej nienawidziłam. Za tytuł, za okładkę i dziwne nazwisko autora, o którym nigdy nie słyszałam. Całe szczęście, że co jakiś czas na blogach pojawiają się jakieś wyzwania czytelnicze*, więc i motywacja się znajduje do walenia głową w mur. Mur okazał się być z materii kunsztownej, niestawiającej nadmiernego oporu. Zatem, nie taki mur straszny, jak go malują. 
Mało tego, autor okazał się być autorem bardzo popularnym w swojej ojczyźnie. W Paryżu ma swój plac i ciekawą rzeźbę. 

Pisarz wywodził się z rodziny rzemieślniczej, ojciec był kowalem, on sam zaś studiował medycynę, ale interesowała go literatura. Prawie jak u Czechowa, choć Marcel Ayme urodził się dwa lata przed jego śmiercią. 
Pisał powieści, komedie i nowele - dowcipne, ironiczne. Pisarz odznaczał się nieokiełznaną wyobraźnią, szaloną wręcz pomysłowością, łączył realizm z fantastyką , za co okrzyknięto go spadkobiercą Rabelais,a i France'a.

W zbiorku skumulowały się jeszcze dwie "przypadłości", które od książki mnie odpychały: opowiadania i elementy fantastyki.Na szczęście tylko do pierwszego przeczytanego zdania:

W dzielnicy Montmartre na trzecim piętrze domu nr 75 bis przy ulicy Orchampt, mieszkał zacny jegomość nazwiskiem Dutilleul, który posiadał szczególną zdolność przechodzenia przez ściany bez najmniejszej dla siebie niewygody**

Aż chce się wykrzyknąć, jak Alutka z "Rodziny zastępczej" : Faaaascynujące! I rzeczywiście fascynujące, ale to tylko preludium, bo potem to już tylko szaleństwo pomysłów. Niczego nie zdradzę, bo zepsułabym zabawę potencjalnym czytelnikom. Opowiadanie zarówno tytułowe, jak i Legenda połdawska - prześmieszne. Zabawy co niemiara. Oczywiście nie wszystko jest wspaniałe, bo i nie wszystkie opowiadania przypadły mi do gustu, pogubiłam się w Sabinkach, znudził mnie Poborca żon, choć kretynizm prezentowany przez głównego bohatera podatkobiorcę i  jego władze zwierzchnie, jest zniewalający. 
 No nie, czepiam się. Proszę czytać i świetnie się bawić.  Wcale nikomu się nie narażę, jeśli powiem o twórcy opowiadań: To wariat! Bo pomysły ma iście wariackie.

******
Szukając informacji o Marcelu Ayme, trafiłam na niewielki, ale interesujący artykuł "Przechodzący przez mur" prezentowany na stronie "Tajemnice Paryża", stamtąd pochodzi również prezentowana poniżej fotka. Artykuł polecam i stronę pełną ciekawostek także.



*****
 tu book- trotter, tym razem spóźniona lektura z lit. francuskiej
** Marcel Ayme, Przechodzimur, Warszawa, 1979, s.7


edycja sierpniowa

Z półki 


12 komentarzy:

  1. Brzmi interesująco, ale wstręt do opowiadań po kolejnych nieudanych próbach, jest u mnie na razie zbyt duży. Może kiedyś.
    Świetny pomnik :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, pomnik jest szalenie pomysłowy, tym bardziej, że poprzez wizerunek postaci literackiej upamiętnia poczynania literackie Marcela Ayme.

      Usuń
  2. Zdanie o Alutce najbardziej mi się spodobało :D Uwielbiam jej "Fascynujące" :D Byc moze kiedys natrafie na tę pozycją i ja przeczytam, ale raczej nie predko to nastapi:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie Alutka bawi bezustannie, choć nie jestem "serialowa"

      Usuń
  3. Ty to jesteś twarda zawodniczka, gdy mnie jakaś ksiązka tak odpycha to upycham ją w najdalszy kąt i zapominam na wieki :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie to chyba wszystko jedno, co czytam. Skrzywienie zawodowe. No może nie wszystko jedno, ale raczej bezboleśnie. Czytałam nawet Barbarę Cartland, wprawdzie tylko jedną sztukę
    ( sztuk jeden, nie dramat sceniczny ) i jednego "harlekina". Zabij, tytułów nie pomnę. Kalicińskiej nie lubię, ale przyznaję się bez bicia, że dwie książki przeczytałam w dwa wieczory i byłam wściekła na siebie, że mnie to wciągnęło :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha ha, ja też tak mam, że czasem coś takiego naprawdę mało wartościowego przeczytam, (tez tak z Kalicińska mam), i oderwać się nie mogę, a dzieło wiekopomne noblisty czy wieszcza jakiegoś naszego męczę z bólem :) Na własny użytek zrobiłam sobie podział na ksiązki wciągające ( i tu nie patrzę na gatunek ani autora) i niewciągające. I nieco mnie ten podział pociesza :) No bo przecież wiadomo, że tylko wariat jakiś, czyta książki które go nie wciągają, prawda? :) Z czystym sumieniem sięgam po wciągający "Dom nad rozlewiskiem":)

      Usuń
    2. No to ja jestem wariat, zawsze mówię, że te kalicińskie to zawsze zdążę poczytać. Chociaż... teraz czytam "Klina", rok 1964,Chmielewskiej, ale to przecież klasyka :D Tak sobie mówię.
      Do czasów Kalicińskiej, zastanawiałam się nad tym, że kiedy ja miałam przeczytanych 20 książek, to inni w tym czasie zaliczyli 100. Czy jestem aż taki ślimak? Teraz się nie zastanawiam, czytam nie to co trzeba , ot co!

      Usuń
    3. Zgadza się. Bo taką Kalicińską to 1-2 dni i masz przeczytaną, a na np Kraszewskiego (takiego grubszego :)) to kilka dni trzeba poświęcić, bo tak nie wciąga no i zastanowić się czasem przy nim trzeba. I takim sposobem statystyki czytelnicze maleją.Ja sobie mieszam ksiązki. I nie ukrywam czasem się przymuszam do Norwida czy Joyca.

      Usuń
    4. O widzisz, pomysł znakomity: mieszać, mieszać i jeszcze raz mieszać. I ja zamieszałam przypadkiem, bo wczoraj dla eksperymentu wzięłam się za Chmielewską i wczoraj skończyłam. Okazuje się, że czasem czytam szybko :-))
      Joyca miałam książkę z jakimiś małymi kawałkami i wierszami, ale ktoś mi poniósł, a może oddałam? Nie wiem.

      Usuń
    5. Czyli teoria została na Twoim przykładzie sprawdzona: wciągające szybko się czyta, niewciągające-dłużej:)

      Usuń
    6. Nazywam to, nawiedzona Tomkowskim, książki stawiające opór i te pozostałe.

      Usuń

"Wskutek złych rozmów psują się dobre obyczaje" - Menander