wtorek, 6 września 2011

Na dnie w Paryżu i w Londynie

37.52
05.09.2011-11.09.2011

George Orwell – Na dnie w Paryżu i w Londynie
Wydawnictwo Bellona
Rok wydania cop. 2010
Ilość stron 256
ISBN 978-83-11-11869-0

Biografie autorów znam zazwyczaj po łebkach, chyba że trafia mi się jakaś biografia, bądź autobiografia. Jakoś do tej pory Eric Blair nie leżał w sferze moich zainteresowań, stąd braki w wiadomościach o autorze. Dziwne? Nie dziwne, bo w czasach kiedy chadzałam do szkoły Orwell nie był w kanonie lektur, co nie znaczy, że „Folwarku zwierzęcego” nie czytałam. Czytałam, a jakże, ale bez entuzjazmu. Potem z oporami zabrałam się do „Roku 1984”, który czem prędzej porzuciłam. Ale w opozycji do Orwella pozostawałam w uporze do czasu, kiedy to w katalogu mojej biblioteki wyszperałam wielce obiecujący tytuł „ Na dnie w Paryżu i w Londynie”. Wykrzywiłam się na widok nazwiska autora, ale klasyfikacja, tejże pozycji 929 (biografie, autobiografie, pamiętniki), upewniła mnie, że lektura wskazana, bo biografie i autobiografię podczytuję chętnie, zamiast „Życia na Gorąco”. Recenzje zachęcające - „najlepsza książka Orwella”, a i notka na okładce swoje zrobiła. 

Książka składa się z dwóch części – część pierwsza – Paryż, część druga - Londyn.
W części dotyczącej Paryża poznajemy świat ludzi wiodących żywot najmarniejszy, pracujących w restauracjach jako plongeurs – pomywacze, których żywot ogranicza się do katorżniczej pracy na zapleczu restauracji i paru godzin snu. Oprócz nich przesuwa się przed czytelnikiem cała plejada pracowników restauracji, różnych typów spod ciemnej gwiazdy, indywiduów, oszustów, złodziei, starających się przetrwać, utrzymać na powierzchni – nie cierpieć głodu, ciężką harówką lub kradzieżą zarobić na minimum egzystencji.

I Londyn – tu świat włóczęgów, których autor określa jako „osobliwy produkt społeczny”. „Produkt” ów wałęsa się po ulicach Londynu starając się zdobyć jakieś pieniądze, zbiera niedopałki, by zaspokoić głód nikotynowy i czeka otwarcia noclegowni, przytułków, by spocząć po trudach dnia. Autor znając te przybytki z autopsji określa ich „standard”, szczegółowo opisuje panujące tam warunki, rygorystyczne regulaminy, plusy i minusy pobytu w tychże przybytkach oraz menu, jakie wszystkie te przybytki proponują – wszędzie jednakowe: szklanka herbaty i dwie kromki chleba z margaryną. Dla większości bezdomnych, jest to jedyny posiłek w ciągu dnia, spożywany z konieczności w niezmienionej formie od lat, wyniszczający organizm. Taki swoisty "przewodnik Michelin" dla biedaków

W pewnym sensie książka mnie rozczarowała. Przywołała na myśl „Malowanego ptaka” Kosińskiego. Nie ze względu na treść, bo pod tym względem nic je nie łączy, ale łączy je rzekoma autobiograficzność. Że u Kosińskiego była to fikcja literacka sprzedana jako autobiografia - to wiemy, ale jak było u Orwella? Czy sam Orwell, pisząc w pierwszej osobie, chciał przekazać czytelnikowi, że wiódł takie życie, czy też zrobili to wydawcy i księgarze, sprzedając książkę jako autobiografię, która tak do końca autobiografią nie jest. To prawda, że życie na „śmietniku” Paryża i Londynu autor znał z autopsji, ale było to życie z wyboru, bo chciał na własnej skórze poczuć los nędzarza, ale w każdej chwili mógł się chronić u rodziny. Nie było to zatem życie z konieczności, ale zbieranie materiału do powieści. Wiele postaci poznanych podczas owych „włóczęgowych esklapad” spotkać można w jego utworach..

No cóż, może nie ważne jest, czym jest ta książka, ważniejsze chyba, jakie emocje wywołuje, jakie problemy dostrzec pozwala, bo czy dziś na ulicy nie słyszę: Daj pani złotówkę.
Czy nie widzę grzebiących pracowicie w śmietnikach „ekologów” w poszukiwaniu skarbów, które dadzą się sprzedać?
Książkę polecam, mimo tych moich drobnych wątpliwości, autobiografia-nieautobiografia warta przeczytania. 

6 komentarzy:

  1. Lubię biografie i autobiografie artystów, pisarzy, zawsze mnie interesowały. Ale wolałabym wiedziec czy czytam fikcję literacką czy autobiografię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, nie - fikcja literacka to na pewno nie jest, bo jeden z wydawców wymógł na Orwellu usunięcie z powieści nazwisk, o czymś to świadczy. Chodzi mi o to, że Orwell nie był zmuszony do życia w takich warunkach, a czytając książkę, ma się wrażenie, że nie miał innego wyjścia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Też często się zastanawiam, czy umiejętność wywołania emocji u czytelnika (poprzez sugestywne przedstawienie irytujących bohaterów, bądź ich zachowań) przekłada się u mnie na wyższą ocenę książki. Niestety nie zawsze. Czasami wzbudzane emocje są zbyt niemiłe i moja ocena miast być wyższą bywa niższą. W przeciwieństwie do ciebie mi się podobały i Folwark i Rok 1984. Może więc na fali czytania przeze mnie wszystkiego co ma jakikolwiek związek z Paryżem przeczytam i to, jak wpadnie mi w ręce. Choć przyznam, że nie słyszałam o tym tytule. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Takie mniej znane tytuły bywają zaskakujące i nie odbiegają poziomem od tych bardziej znanych. Lubię te książki mniej znane. Chyba z przekory :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wolę Paryż i Londyn z piękniejszych stron, chociaż Orwella cenię. Też biografie mają u mnie pierwszeństwo w kolejce.:)

    OdpowiedzUsuń
  6. W tej książce chyba nie ma znaczenia, gdzie ten śmietnik się znajduje, bo śmietnik wszędzie jest śmietnikiem, ale też zdecydowanie wolę te piękniejszą stronę miasta.

    OdpowiedzUsuń

"Wskutek złych rozmów psują się dobre obyczaje" - Menander