37.52
Biografie autorów znam zazwyczaj po łebkach, chyba że trafia mi się jakaś biografia, bądź autobiografia. Jakoś do tej pory Eric Blair nie leżał w sferze moich zainteresowań, stąd braki w wiadomościach o autorze. Dziwne? Nie dziwne, bo w czasach kiedy chadzałam do szkoły Orwell nie był w kanonie lektur, co nie znaczy, że „Folwarku zwierzęcego” nie czytałam. Czytałam, a jakże, ale bez entuzjazmu. Potem z oporami zabrałam się do „Roku 1984”, który czem prędzej porzuciłam. Ale w opozycji do Orwella pozostawałam w uporze do czasu, kiedy to w katalogu mojej biblioteki wyszperałam wielce obiecujący tytuł „ Na dnie w Paryżu i w Londynie”. Wykrzywiłam się na widok nazwiska autora, ale klasyfikacja, tejże pozycji 929 (biografie, autobiografie, pamiętniki), upewniła mnie, że lektura wskazana, bo biografie i autobiografię podczytuję chętnie, zamiast „Życia na Gorąco”. Recenzje zachęcające - „najlepsza książka Orwella”, a i notka na okładce swoje zrobiła.
Książka składa się z dwóch części – część pierwsza – Paryż, część druga - Londyn.
W części dotyczącej Paryża poznajemy świat ludzi wiodących żywot najmarniejszy, pracujących w restauracjach jako plongeurs – pomywacze, których żywot ogranicza się do katorżniczej pracy na zapleczu restauracji i paru godzin snu. Oprócz nich przesuwa się przed czytelnikiem cała plejada pracowników restauracji, różnych typów spod ciemnej gwiazdy, indywiduów, oszustów, złodziei, starających się przetrwać, utrzymać na powierzchni – nie cierpieć głodu, ciężką harówką lub kradzieżą zarobić na minimum egzystencji.
I Londyn – tu świat włóczęgów, których autor określa jako „osobliwy produkt społeczny”. „Produkt” ów wałęsa się po ulicach Londynu starając się zdobyć jakieś pieniądze, zbiera niedopałki, by zaspokoić głód nikotynowy i czeka otwarcia noclegowni, przytułków, by spocząć po trudach dnia. Autor znając te przybytki z autopsji określa ich „standard”, szczegółowo opisuje panujące tam warunki, rygorystyczne regulaminy, plusy i minusy pobytu w tychże przybytkach oraz menu, jakie wszystkie te przybytki proponują – wszędzie jednakowe: szklanka herbaty i dwie kromki chleba z margaryną. Dla większości bezdomnych, jest to jedyny posiłek w ciągu dnia, spożywany z konieczności w niezmienionej formie od lat, wyniszczający organizm. Taki swoisty "przewodnik Michelin" dla biedaków
05.09.2011-11.09.2011
George Orwell – Na dnie w Paryżu i w Londynie
Wydawnictwo Bellona
Wydawnictwo Bellona
Rok wydania cop. 2010
Ilość stron 256
ISBN 978-83-11-11869-0
Ilość stron 256
ISBN 978-83-11-11869-0
Biografie autorów znam zazwyczaj po łebkach, chyba że trafia mi się jakaś biografia, bądź autobiografia. Jakoś do tej pory Eric Blair nie leżał w sferze moich zainteresowań, stąd braki w wiadomościach o autorze. Dziwne? Nie dziwne, bo w czasach kiedy chadzałam do szkoły Orwell nie był w kanonie lektur, co nie znaczy, że „Folwarku zwierzęcego” nie czytałam. Czytałam, a jakże, ale bez entuzjazmu. Potem z oporami zabrałam się do „Roku 1984”, który czem prędzej porzuciłam. Ale w opozycji do Orwella pozostawałam w uporze do czasu, kiedy to w katalogu mojej biblioteki wyszperałam wielce obiecujący tytuł „ Na dnie w Paryżu i w Londynie”. Wykrzywiłam się na widok nazwiska autora, ale klasyfikacja, tejże pozycji 929 (biografie, autobiografie, pamiętniki), upewniła mnie, że lektura wskazana, bo biografie i autobiografię podczytuję chętnie, zamiast „Życia na Gorąco”. Recenzje zachęcające - „najlepsza książka Orwella”, a i notka na okładce swoje zrobiła.
Książka składa się z dwóch części – część pierwsza – Paryż, część druga - Londyn.
W części dotyczącej Paryża poznajemy świat ludzi wiodących żywot najmarniejszy, pracujących w restauracjach jako plongeurs – pomywacze, których żywot ogranicza się do katorżniczej pracy na zapleczu restauracji i paru godzin snu. Oprócz nich przesuwa się przed czytelnikiem cała plejada pracowników restauracji, różnych typów spod ciemnej gwiazdy, indywiduów, oszustów, złodziei, starających się przetrwać, utrzymać na powierzchni – nie cierpieć głodu, ciężką harówką lub kradzieżą zarobić na minimum egzystencji.
I Londyn – tu świat włóczęgów, których autor określa jako „osobliwy produkt społeczny”. „Produkt” ów wałęsa się po ulicach Londynu starając się zdobyć jakieś pieniądze, zbiera niedopałki, by zaspokoić głód nikotynowy i czeka otwarcia noclegowni, przytułków, by spocząć po trudach dnia. Autor znając te przybytki z autopsji określa ich „standard”, szczegółowo opisuje panujące tam warunki, rygorystyczne regulaminy, plusy i minusy pobytu w tychże przybytkach oraz menu, jakie wszystkie te przybytki proponują – wszędzie jednakowe: szklanka herbaty i dwie kromki chleba z margaryną. Dla większości bezdomnych, jest to jedyny posiłek w ciągu dnia, spożywany z konieczności w niezmienionej formie od lat, wyniszczający organizm. Taki swoisty "przewodnik Michelin" dla biedaków
W pewnym sensie książka mnie rozczarowała. Przywołała na myśl „Malowanego ptaka” Kosińskiego. Nie ze względu na treść, bo pod tym względem nic je nie łączy, ale łączy je rzekoma autobiograficzność. Że u Kosińskiego była to fikcja literacka sprzedana jako autobiografia - to wiemy, ale jak było u Orwella? Czy sam Orwell, pisząc w pierwszej osobie, chciał przekazać czytelnikowi, że wiódł takie życie, czy też zrobili to wydawcy i księgarze, sprzedając książkę jako autobiografię, która tak do końca autobiografią nie jest. To prawda, że życie na „śmietniku” Paryża i Londynu autor znał z autopsji, ale było to życie z wyboru, bo chciał na własnej skórze poczuć los nędzarza, ale w każdej chwili mógł się chronić u rodziny. Nie było to zatem życie z konieczności, ale zbieranie materiału do powieści. Wiele postaci poznanych podczas owych „włóczęgowych esklapad” spotkać można w jego utworach..
No cóż, może nie ważne jest, czym jest ta książka, ważniejsze chyba, jakie emocje wywołuje, jakie problemy dostrzec pozwala, bo czy dziś na ulicy nie słyszę: Daj pani złotówkę.
Czy nie widzę grzebiących pracowicie w śmietnikach „ekologów” w poszukiwaniu skarbów, które dadzą się sprzedać?
Książkę polecam, mimo tych moich drobnych wątpliwości, autobiografia-nieautobiografia warta przeczytania.
Czy nie widzę grzebiących pracowicie w śmietnikach „ekologów” w poszukiwaniu skarbów, które dadzą się sprzedać?
Książkę polecam, mimo tych moich drobnych wątpliwości, autobiografia-nieautobiografia warta przeczytania.
Lubię biografie i autobiografie artystów, pisarzy, zawsze mnie interesowały. Ale wolałabym wiedziec czy czytam fikcję literacką czy autobiografię.
OdpowiedzUsuńNie, nie - fikcja literacka to na pewno nie jest, bo jeden z wydawców wymógł na Orwellu usunięcie z powieści nazwisk, o czymś to świadczy. Chodzi mi o to, że Orwell nie był zmuszony do życia w takich warunkach, a czytając książkę, ma się wrażenie, że nie miał innego wyjścia.
OdpowiedzUsuńTeż często się zastanawiam, czy umiejętność wywołania emocji u czytelnika (poprzez sugestywne przedstawienie irytujących bohaterów, bądź ich zachowań) przekłada się u mnie na wyższą ocenę książki. Niestety nie zawsze. Czasami wzbudzane emocje są zbyt niemiłe i moja ocena miast być wyższą bywa niższą. W przeciwieństwie do ciebie mi się podobały i Folwark i Rok 1984. Może więc na fali czytania przeze mnie wszystkiego co ma jakikolwiek związek z Paryżem przeczytam i to, jak wpadnie mi w ręce. Choć przyznam, że nie słyszałam o tym tytule. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTakie mniej znane tytuły bywają zaskakujące i nie odbiegają poziomem od tych bardziej znanych. Lubię te książki mniej znane. Chyba z przekory :-)
OdpowiedzUsuńWolę Paryż i Londyn z piękniejszych stron, chociaż Orwella cenię. Też biografie mają u mnie pierwszeństwo w kolejce.:)
OdpowiedzUsuńW tej książce chyba nie ma znaczenia, gdzie ten śmietnik się znajduje, bo śmietnik wszędzie jest śmietnikiem, ale też zdecydowanie wolę te piękniejszą stronę miasta.
OdpowiedzUsuń